Książki są jak drzwi, jedne to portal do lepszego świata, drugie prowadzą w otchłań. Edogawa Ranpo poprzez „Gąsienicę” zabiera czytelnika prosto do piekła. W „Gąsienicy” ludziom bliżej do robaków, larw czy też tytułowych gąsienic. Obłąkani, podli i plugawi, pełzną nisko przy ziemi, zaprzeczając, że są istotami stworzonymi na podobieństwo Boga.
Jednym z motywów przewodnich tego obscenicznego tomu jest zbrodnia doskonała. Temat pojawia się w „Teście psychologicznym” czy „Spacerowiczu na poddaszu”. Opowiadania zrodziły się z fascynacji autora twórczością Artura Conana Doyle’a, ale poszłabym w to dalej, bo myślę sobie, że przewrotność Edogawy nie zna granic i opisując zbrodnię doskonałą nawiązuje on do japońskiej samodyscypliny, perfekcjonizmu i przekonania, że każda rola, nawet błaha, godna jest największego wysiłku…
Autor, w wyżej wymienionych opowiadaniach, pisanych z perspektywy morderców, nie pozostawia cienia nadziei, że to zło góruje nad dobrem; jak powiedziałby Oscar Wilde: „Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest ulegnięcie jej”. Jednak daje nadzieję, że każdego dosięgnie sprawiedliwość. Podejmuje fascynującą grę z wykreowanymi przez siebie bohaterami, najpierw pozwalając im czynić zło, napawać się triumfem, by ostatecznie ich pogrążyć. Tak jak jego bohaterowie z perwersyjną przyjemnością odbierają życia, tak on, z równą perwersją (takie odniosłam wrażenie), doprowadza do ich demaskacji. Czyni tak poprzez postać błyskotliwego detektywa Kogorō Akechiego, sobowtóra Sherlocka Holmesa.
W „Czerwonym pokoju” i „Śnie na jawie”, porzucamy konwencję kryminału i skręcamy ku grozie, nie ma śledztwa, nie ma detektywa, nie ma zbrodni ani kary, bo zbrodnie są być może tylko wypowiadanym na głos marzeniem, niezrealizowanym zamiarem; sposobem na nudę. Nie ma pewności, czy wydarzyły się naprawdę i wcale nie to jest tutaj najważniejsze. Istotą tych tekstów jest drzemiące w człowieku szaleństwo. Szaleństwo, które wyrywa ponad przeciętność, ponad nudę i grozę monotonii dnia codziennego. Motto tych tekstów mogłoby brzmieć: Zabij, a dopiero wtedy poczujesz, że żyjesz.
Moim faworytem jest tekst „W objęciach fotela”, historia stolarza, specjalizującego się w konstruowaniu krzeseł i foteli. Człowiek ów jest niezwykle szpetny, przez co trzyma się na uboczu, jednak bywają w jego życiu chwile, że doświadcza piękna świata i czuje się jego częścią. Dzieje się tak za każdym razem, gdy zasiada na wykonanym przez siebie meblu, by sprawdzić, czy jest on wygodny. Pewnego dnia wpada na pomysł, by zamieszkać w jednym z nich, konstruuje więc fotel na miarę swoich potrzeb i znika w nim na kilka miesięcy, zamieszkując w domu pewnej kobiety… „W objęciach fotela”, a także w „Spacerowiczu na poddaszu” Edogawa czyni to, co zwykle czynił Stephen King; demonizuje rzeczy oswojone, sprawia, że najbliższe otoczenie staje się obce, niebezpieczne. Szkopuł w tył, że to nie zjawiska paranormalne niszczą poczucie bezpieczeństwa. U Edogawy tym, co burzy harmonię świata jest człowiek.
Wisienką na torcie jest opowiadanie „Gąsienica”, przedstawiające historię straszliwie okaleczonego weterana, głuchoniemego, pozbawionego rąk i nóg, zdanego na łaskę szalonej żony. Małżeństwo mieszkające na uboczu, z dala od społeczeństwa, właściwie zapomniane przez ludzi, wyzwala się z oków człowieczeństwa na rzecz całkowitego zezwierzęcenia. Autor nie szczędzi czytelnika, roztaczając przed nim szczegółowy opis tego upadku, mianując go na świadka degradacji człowieka do nie człowieka. W historii tej zawiera się odwrotność tego, w co bardzo chciał wierzyć Fryderyk Nietzsche. Mnie jednak urzekła z jeszcze innego powodu: Edogawa bezlitośnie rozprawia się z idiotycznym stwierdzeniem, jakoby cierpienie doświadczane przez jednostkę uszlachetniało…
„Gąsienica” to najdziwniejszy i zarazem najodważniejszy zbiór wydany przez wydawnictwo Tajfuny. Detronizuje w moim prywatnym rankingu Yoko Ogawę i jej „Grobową ciszę, żałobny zgiełk”. Chcę też zauważyć, że Agnieszka Biskup i Dagmara Adwentowska znane ze zbioru „Mamidła” z powodzeniem mogłyby dopisać do „Gąsienicy” swoje historie, a gwarantuję, że nie połapalibyście się, kto stoi za tymi tekstami. Jeśli więc zbiór Edogawy jakimś cudem przypadł wam do gustu, koniecznie sięgnijcie po „Mamidła” i brnijcie dalej w to szaleństwo!