Krzysztof Biliński - wywiad

Krzysztof Biliński - wywiad

Napędzany pasją - Krzystof Biliński wywiad

Pretekstem do rozmowy jest nominacja do tegorocznych European Science Fiction Society Awards. Ta nagroda to uznanie fandomu za wieloletnią działalność na rzecz propagowania fantastyki, która sześć lat temu zaowocowała założeniem Wydawnictwa IX. Na FB polskiego fandomu można przeczytać: „Jest to jeden z tych nielicznych i godnych wszelkiego szacunku domów wydawniczych, których działalność przesiąknięta jest pasją”. Wiem, że to właśnie pasja popchnęła cię do założenia wydawnictwa. Opowiedz, jak z pasji przechodzi się do działalności wydawniczej.

Jak zwykle, najtrudniejsze pytanie na początek, że tak zażartuję. Wydawnictwo IX wyłoniło się, jakby napisał to Istvan Vizvary, z piany Wolframa, którą była moja wcześniejsza działalność. Zainteresowania i pasje związane z fantastyką towarzyszyły mi, od kiedy pamiętam. Jako dziecko w latach 80. najbardziej lubiłem rzeczy związane z kosmosem, filmy z każdego rodzaju fantastyki (SF, fantasy, horror). Uwielbiałem Conana Barbarzyńcę i muzykę Poledourisa, Gwiezdne Wojny, Krulla, Enemy Mine oglądałem kilka razy pod rząd, a Powrotu żywych trupów okropnie się bałem. Urzekały mnie teledyski oparte na tej konwencji (Thriller Michaela Jacksona czy Never Ending Story Limahla), wszystkie te niesamowite animacje jak Gandahar czy Był sobie kosmos oraz moje pierwsze książki: Umrzeć, by nie zginąć Tadka Markowskiego, Conany, Eryk Promiennooki z Wydawnictwa Alfa, powieści Le Guin, Opowieści z Narnii C.S. Lewisa. Pasja poszerzyła się z początkiem lat 90. o muzykę metalową i wtedy też zaczęło się działanie twórcze i techniczne. Poza tworzeniem tekstów (poezji) i muzyki zacząłem zajmować się składaniem fanzinów muzyczno-literackich, wszystko robiąc wtedy ręcznie na maszynie do pisania, wycinając zdjęcia, klejąc matryce do powielania na ksero. Następnie przyszła era komputera i zacząłem uczyć się profesjonalnych technik realizacji dźwięku oraz grafiki i składu komputerowego. Te wszystkie pasje zawsze oscylowały wokół tematyki fantastycznej czy też symboliczno-ezoterycznej. W latach 90. również zetknąłem się z tym „żywym” światem miłośników fantastyki, czyli pojechałem na pierwszy konwent. Na zaproszenie Jarka Grzędowicza pojawiliśmy się na Nordconie’96 z projektem muzycznym VEDYMINI, który inspirowany był literaturą fantastyczną, w dużej mierze twórczością Feliksa W. Kresa. Od wtedy też się zaczęło – były Bachanalia Fantastyczne, później różne literackie festiwale. Kiedy w roku 2000 osiadłem w Krakowie wybierając studia polonistyczne, starałem się ciągle w czymś uczestniczyć i angażować się w różne projekty najczęściej związane z fantastyką. Tak warzyła się wspomniana piana Wolframa, która następnie miała kilka zapalników nadających moim planom napędu na kształt rakiety z Problemu trzech ciał. Pierwszym było poznanie Michała Stonawskiego i uczestniczenie z nim w projekcie dokumentalno-literackim związanym z nawiedzonymi domami, który ostatecznie przerodził się w antologię reportaży i opowiadań Mapa Cieni, a z czasem przeszedł w stronę podcastu „Misterium Grozy”, podczas którego omawialiśmy książki i filmy związane z horrorem. To doprowadziło mnie do współpracy z Magdą Paluch, organizatorką festiwalu grozy KFASON (obecnie Grozownia), a później do współpracy z Sebastianem Sokołowskim i magazynem „OkoLica Strachu” oraz jego wydawnictwem Phantom Books. Wszystkie te działania poprowadziły mnie do tego, aby podejść do spraw wydawniczych już całkowicie na poważnie. Od lat bowiem, pasjonując się literaturą, miałem listę dzieł, które chciałem przeczytać, a których nikt w Polsce nie wydał, miałem wizję książek, które chciałbym wydać, no i się zaczęło.

Nie bałeś się, że pasja to za mało, by założyć działalność wydawniczą? A może wręcz przeciwnie, od początku chciałeś stworzyć swoją niszę, wydając książki, które chcesz wydać, a nie takie, które zadowolą czytelnicze gusta większości. Książki trudne w odbiorze, wymykające się klasyfikacjom. Weźmy książkę Szymona Stoczka „Miasto wszystkich zdrowych”. Chyba niełatwo wypromować literaturę tego typu?

Pasja to zdecydowanie za mało, to pierwszy krok do rozczarowania, jeśli chce się prowadzić tak karkołomną działalność jak wydawnictwo książkowe i nie ma się na to ani grosza, bo tak właśnie ze mną było. Wiedziałem, że to nie wystarczy, ale też wiedziałem, czego oczekuję, i wiedziałem, że jest w Polsce pewna grupa czytelników podobnie zafiksowana na punkcie wyjątkowej literatury, jak ja. Wiedziałem też, jakich rzeczy w Polsce nie było, a jakie cieszą się ogromnym światowym uznaniem. Postawiłem na niszę, ale niszę z potencjałem. Wspomniana przez Ciebie książka Szymona Stoczka to bardzo dobry przykład. To nie jest książka łatwa do wypromowania, bo nie jest ani trochę łatwa w odbiorze. Gimnastykuje wyobraźnię jak mało co, dlatego wielcy wydawcy po prostu by na niej polegli – w Polsce mało kto wie, co z taką literaturą zrobić. Staram się skupić wokół IX czytelników otwartych, poszukujących, lubiących wyzwania. Wierzę, że ludzie lubią wyzwania, tylko ciężko do nich dotrzeć w zalewie przeciętnych tytułów, które często są uznawane za „objawienia”.

Dla Ciebie takim prawdziwym objawieniem literackim był Robert Aickman? Na stronie wydawnictwa piszesz o nim: „do tej pory nie był publikowany na polskim rynku, co jest ogromnym niedopatrzeniem”. Dlaczego jego twórczość jest tak ważna?

Na twórczość Aickmana naprowadził mnie tłumacz jego książek, Tomasz Chyrzyński. Właśnie dzięki temu, że pokazaliśmy się jako wydawnictwo nakierowane na ambitną literaturę grozy a nie typowe horrory, drogi nasze z Tomkiem zeszły się i trwają w tym dziwnym świecie. Poza Aickmanem wspólnie zrealizowaliśmy jeszcze wydania Armageddon House Michaela Griffina czy Epifanie Colina Insole’a. Tomasz podesłał mi propozycje przekładu kilku opowiadań, które mnie zachwyciły oryginalnością i nastrojem. Aickman to kamień milowy dla literatury grozy na rynku zachodnim. Do fascynacji tym autorem przyznają się najbardziej znani pisarze jak Stephen King, Neil Gaiman, Clive Barker i wielu innych. Jego twórczość jest tak ważna dlatego, że nawet w czasach, kiedy tworzył, czyli w czasach historii opartych na suspensie, on udoskonalił wielowymiarową konstrukcję takich opowieści. To niesamowicie wielopoziomowe historie, których zakończenie nigdy nie jest jednoznaczne i pozostawia pole do szerokiej refleksji.

Wyjaśnisz w kilku słowach, czym jest nurt weird fiction? Na targach i konwentach reklamujesz książki autorów (Wojciech Gunia, Dawid Kain, Szymon Majcherowicz, Paweł Mateja) jako „ryjące banię”. To sprytny zabieg marketingowy, mający przyciągnąć uwagę, czy może za tym hasłem kryje się coś więcej?

Za większością wydanych przez nas książek kryje się coś więcej. Nawet jedna z propozycji nazwy wydawnictwa, podczas burzy mózgów brzmiała właśnie „Coś więcej”, a kolejna „Klucz dalej” haha. To nie tylko sprytny zabieg marketingowy, bo co gorsza – to prawda. Książki te ryją banię, bo w przeciwieństwie do literatury rozrywkowej, wymagają od czytelnika interakcji i zaangażowania. Są niewygodne, stawiają pytania, nie dostarczają rozwiązań, bo na naszą rzeczywistość nie ma rozwiązań. Pokazują skomplikowaną i mroczną stronę świata – świata nieprzyjaznego, potwornego, nieoczywistego. Podobnie jak opowieści Aickmana, Blackwooda, Machena są wielowymiarowe i często pozwalają czytelnikom dostrzec tę stronę naszej rzeczywistości, o której dotąd nie mieli pojęcia. Są też opowieściami zarówno ryjącymi banię, jak i często poruszającymi emocjonalnie, ponieważ ich przesłanie bywa pesymistyczne, a nastrój melancholijny. Zresztą wymienieni autorzy, to cholernie wrażliwi ludzie, do grona których dodałbym z pewnością jeszcze Marka Zychlę oraz Mariusza Wojteczka, o którym wspomina się, że jest Markiem Hłasko literatury grozy – pesymistycznym, dekadenckim poszukiwaczem horroru tuż za naszymi oknami.

Jesteś promotorem literatury niesamowitej. Wydajesz serię Niesamowitnicy, na którą składają się współczesne reedycje książek polskich autorów z pierwszej połowy XX wieku (m.in. Stanisław Czosnowski, Franciszek Mirandola). Zakładam, że nie kierowałeś się słupkami sprzedaży. Chodzi o to, by te historie, te nazwiska nie popadły w zapomnienie?

Pomysłodawcą serii jest akurat Krzysztof Grudnik, z którym współpracuję już od dawna –nawet przed powstaniem IX już się znaliśmy. Wbrew pozorom, słupki sprzedaży w tym wypadku nie wyglądają źle. Ludzi interesują dawne opowieści, ale najbardziej takie, które są już wyselekcjonowane. Wiadomo, że do serii nie wejdą słabe literacko utwory, których wtedy również nie brakowało, ale te, które po latach mają szansę dostarczyć czytelnikom osobliwej przyjemności. Poza tym seria Niesamowitników jest specyficzna, bo Krzysztof Grudnik ingeruje w oryginalne teksty, aby te były przyjaźniejsze młodym współczesnym czytelnikom. Na targach i konwentach staramy się ich właśnie zachęcić do sięgania po klasyczną literaturę i sądząc po reakcjach na Instagramie czy po prostu w booksferze – udaje się nam. Niesamowitnicy to w pewnym sensie seria edukacyjna.

Wznowienie trylogii Księżycowej Jerzego Żuławskiego również zostało uwspółcześnione, prawda? Czy w tym przypadku także chodziło o dopasowanie lektury pod młodego czytelnika?

Poniekąd również, bo o tym często się wspomina. Nawet Tomasz Kołodziejczak w jednym ze swoich filmów na Kanale Fantastycznym mówił o tym zjawisku. W przypadku naszego wznowienia zmiany są jednak niewielkie i kosmetyczne, ale z pewnością uczynią lekturę atrakcyjniejszą dla młodszych czytelników. To zresztą nie jest nic nadzwyczajnego, dzieje się bowiem od dawna w przypadku wznowień. Jednak zdecydowanym atutem naszego wydania jest jego forma jubileuszowa przygotowana we współpracy z Polską Fundacją Fantastyki Naukowej i dr Emmanuellą Robak czyli opracowanie i wstępy do każdego tomu, dodatki w postaci płyty z muzyką inspirowaną trylogią, naszywka, mapa, a przede wszystkim pierwsze pełne wydanie nieokrojonego tekstu Na srebrnym globie oraz dokumenty świadczące o tym, że pierwszy łazik księżycowy inspirowany był właśnie tekstem naszego wyjątkowego klasyka! Przy tym wszystkim muszę wyrazić moje lekkie rozczarowanie, gdyż bardzo szokują mnie osoby podchodzące do naszego stoiska na targach czy konwentach, które nie wiedzą, kim był Jerzy Żuławski. A takie, niestety, się zdarzają. Dlatego musimy to zmienić, a ja mam chyba jakąś żyłkę edukacyjną po tych moich studiach ha ha.

Twórczość Tadeusza Micińskiego w ofercie wydawniczej IX, to rodzaj hołdu złożonego przez miłośnika jego prozy?

Tadeusz Miciński to jeden z fenomenów literatury Młodej Polski. Odjechany geniusz, którego w swoich czasach nie doceniono należycie, a który po śmierci bywał odkrywany przez właśnie takich pasjonatów jak ja. Fascynacja Micińskim ma jednak dwie ścieżki. Jedna, to jego tajemnicza i erudycyjna twórczość, która fascynuje badaczy literatury i ezoteryki. Druga to popkulturowe oblicze, które rozpoczęło się od szaleństwa muzyki black metalowej. Miciński bardzo interesująco rozpracowywał problem lucyferyzmu, który zafascynował nieżyjącego już niestety Romana Kostrzewskiego, wokalistę zespołu KAT. To właśnie od tekstów Kostrzewskiego zaczęła się współczesna popkulturowa fascynacja mroczną twórczością Micińskiego, która wpłynęła na wiele osób tworzących muzykę i poezję w latach 90. Wśród nich byłem i ja, a miłość do twórczości Micińskiego pozostała ze mną do dziś. Patrząc na zainteresowanie, jakim cieszy się jego twórczość, nie jestem w tym odosobniony, co ogromnie mnie cieszy, bo myślałem, że wydam jego dzieła kierowany osobistą pasją, a okazało się, że czeka na nie mnóstwo ludzi.

Skąd bierze się głód na taką literaturę? Czy potrzeby zrozumienia wszechświata nie da się zagłuszyć?

Proza Micińskiego to literatura refleksyjna, ezoteryczna, mówiąca o rzeczach totalnych, ostatecznych, literatura hiperboliczna. Myślę że w Polsce jest wiele osób potrafiących patrzeć na świat z szerszej perspektywy, zwracających uwagę na to, co się dzieje nie tylko na powierzchni rzeczywistości. Miciński właśnie był jednym z takich ludzi.

IX ma dwa oblicza, w ofercie oprócz grozy są również książki z konwencji SF (Romuald Pawlak, Andrzej Miszczak, Paweł Matuszek). Od kilku lat IX jest wydawcą antologii konkursowej Ku gwiazdom zbierającej opowiadania zwycięzców konkursu organizowanego przez Polską Fundację Fantastyki Naukowej. Można chyba powiedzieć, że IX ma wkład w formowanie nowego pokolenia polskich pisarzy SF? Czy ten współczesny pisarz charakteryzuje się czymś szczególnym?

Można powiedzieć, że w nim cała nadzieja! Co do inicjatywy Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej, zdecydowanie niesie powiew świeżości i profesjonalizmu w polskiej SF. Wyłoniła wielu autorów, którzy drążą tę konwencję i potrafią stworzyć niesamowite i oryginalne historie. Publikacja w antologii, to dobra okazja dla autora, by zaistnieć. Tekst przechodzi bowiem mocną selekcję, później redakcję, a to już pewien znak jakości. Mikołaj Maria Manicki, jeden z laureatów, już wydał u nas powieść (Diabeł już tu nie mieszka), z kolejnym podpisujemy właśnie umowę, o czym będziemy informować w naszych mediach społecznościowych już niebawem.

Powieść Istvana Vizvary’ego Lagrange. Listy z Ziemi zebrała w tym roku chyba wszystkie nagrody fandomu. To oczywiście sprzyja promocji wydawnictwa, ale i stawia nowe wyzwania, bo przyzwyczajasz czytelników do literatury na naprawdę wysokim poziomie. A zakładam, że autorów takich, jak Istvan nie ma aż tak wielu…

Istvan w tym roku dokonał absolutnego i błyskawicznego abordażu okrętu polskiej literatury fantastycznej, jeśli mogę posłużyć się terminologią właściwą dla Czarka Czyżewskiego, innego naszego autora. Jestem szczęśliwy jako wydawca, że mimo tak naprawdę niewielkiej wydawniczej inicjatywy, udało nam się otworzyć drogę temu fascynującemu pisarzowi i myślicielowi, bo książka Istvana to nie tylko historia, ale także refleksja. Równie mocno cieszę się, że statuetka Nagrody Żuławskiego w tym roku trafiła do Pawła Matuszka (za powieść Zejście 49), który ma niesamowitą wyobraźnię i potrafi pisać naprawdę szalone i fascynujące historie. I tu właśnie wchodzimy w drugi wątek. Ten rok to dla nas spełnienie marzeń, których nawet nie marzyliśmy, co daje jeszcze większy power, by robić dalej to, co robimy. Nadal będziemy wyszukiwać tych naprawdę wyjątkowych i pasjonujących autorów, tych, którzy w książce poza fabułą, rozwijają również właściwe dla siebie idee, są kontrowersyjni, potrafią pogmerać w mózgu czytelnika. Nie wszystkich pewnie wyłapiemy, nie wszystkimi, jak wspomniałem, będziemy mogli się zająć, ale będziemy ich wspierać.

Zauważasz, że czytelnicy fantastyki chętniej sięgają po książki autorów zagranicznych niż rodzimych? Widać to szczególnie wyraźnie biorąc pod uwagę literaturę grozy.

Kiedyś czytałem, że główną tego przyczyną jest to, że książki zagraniczne, to utwory już w jakiś sposób wyselekcjonowane, więc jakby bardziej warte uwagi. Myślę, że to jest mit. Bardziej skłaniałbym się ku temu, że książkom zagranicznym poświęca się więcej uwagi, za ich promocją idzie większy budżet reklamowy, poza tym są one już w pewien sposób wypromowane – wcześniej na świecie – i to je uatrakcyjnia w oczach czytelników. Czy są to zawsze dobre literacko i pomysłowe książki? Czasy, w których to było pewnikiem, minęły.

Po sześciu latach od założenia IX jesteś w stanie powiedzieć, jakie przeszkody stoją dziś na drodze wydawnictwa specjalizującego się w literaturze fantastycznej?

Myślę, że to zależy od pomysłu na wydawnictwo i od jego charakteru. Ja jestem szalonym pasjonatem, który przez wiele lat nauczył się wszystkich elementów pracy wydawniczej, czyli jestem w stanie zrealizować sam cały proces wydania książki (od redakcji przez skład po projekt okładki), ale to tylko pewne ułatwienia. Mam też swoją specyficzną niszę. Dziś główną przeszkodą jest dotarcie do grupy docelowej, gdyż praktycznie wszystkie ścieżki są mocno zapełnione, a niektóre zwyczajnie wąskie. Nawet kiedy ma się świetną książkę, przekonanie do niej odbiorców jest najtrudniejsze.

Dużo jeździsz, więc obserwujesz, co dzieje się na konwentach, masz jakieś wnioski?

Wniosków mam wiele, niektóre zamieszczam we wpisach na mediach społecznościowych, choć ostatnio rzadziej. Zależy też o jakie wnioski pytasz. Dzielą się one na dwie kategorie – optymistyczne i pesymistyczne, a każda kategoria zależy od punktu widzenia. Dla mnie jako pasjonata i wydawcy książek gorzkim doświadczeniem jest to, jak wielu młodych miłośników fantastyki unika książek. Ostatni Copernicon przekonał mnie o tym mocno, kiedy będąc w jedynym miejscu, w którym znajdowały się stoiska książkowe, bardzo często widziałem osoby wchodzące do naszej sali i niemal z przestrachem a na pewno niechęcią uciekały z niej ze słowami: „O kurde, książki! Nieee!”. Na pewno sporo się zmienia, świat sprzyja szybszej, aktywnej rozrywce. Fantastyka na tym polu ma się wręcz znakomicie, jest obecnie jedną z największych gałęzi popkultury. Bywają nawet w miarę popularne książki czy autorzy, problem jednak w tym, że ta bardziej refleksyjna, zaawansowana strona fantastyki ma się coraz gorzej. Widać to w powracaniu do arcydzieł sprzed lat z nastawieniem na to, że dziś już nie ma dobrej i dojrzałej fantastyki. Otóż, jest – tylko trzeba mieć odwagę ją wydawać i po nią sięgać i mieć jeszcze na tyle rozumu, aby wiedzieć, że lata 70. 80. 90. minęły. Dla mnie to oczywiste, że trzeba znać klasykę, pamiętać i do niej wracać, ale czekają nas jeszcze nowe rzeczy.

Pisarzy do pisania napędza potrzeba tworzenia, chęć kreowania nowych światów, a co jeszcze, oprócz pasji, napędza wydawcę do wydawania książek?

Nie mogę się wypowiadać za innych wydawców. Jestem trochę outsiderem na tym rynku. W ogóle warto zauważyć pewną jego osobliwość, kiedy to pisarze zakładają własne wydawnictwa. Sam kiedyś pisałem, nawet sporo. Nigdy jednak tak dobrze, jak ci, których wydaję. Mnie nie tyle napędza, co przekonuje czyjaś twórczość. Jeśli wejdę w ten świat, dostrzegę w nim ważne wartości do przekazania czytelnikom – to mnie napędza. Najważniejsze jest dla mnie to, co ważnego autor chce powiedzieć. Fajnych rozrywkowych historii nie brakuje. Ale tych, które sprawiają, że czytelnik się zastanowi, zatrzyma… Tych nie jest już tak wiele, i to nasza nisza.

Czy gdybyś dziś, z wiedzą, którą masz, miał założyć wydawnictwo IX, zrobiłbyś to?

Powiem inaczej. Gdybym miał założyć IX z obecną wiedzą w tamtym czasie, zrobiłbym to jeszcze raz i uniknął błędów zwyczajnych dla pasjonatów. A gdybym miał zrobić to teraz? Oczywiście, bo tego typu literatury w Polsce w taki sposób nie wydaje nadal prawie nikt.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się pierwotnie w czasopiśmie "Nowa Fantastyka" (1/2025).