„Tokyo Vice” to lektura fascynująca, którą czyta się jak kryminał. Wciągająca do tego stopnia, że można zapomnieć iż wszystko to... wydarzyło się naprawdę, zaś cierpienie bohaterów jest cierpieniem prawdziwych ludzi.
Jake Adelstein to Amerykanin żydowskiego pochodzenia. W wieku 19 lat wyjechał do Tokio i rozpoczął tam studia. W 1993 roku został zatrudniony w największym japońskim dzienniku „Yomiuri Shimbun”, gdzie pracował przez dwanaście lat. Kulisty pracy opisał w formie reportażu w książce „Tokyo Vice. Sekrety japońskiego półświatka”. Na motywach książki powstał serial o tym samym tytule.
W latach 90. w Japonii Jake Adelstein, jako cudzoziemiec, był atrakcją na miarę dziewięcioramiennej ośmiornicy; jego „egzotyka” powodowała, że niektórzy dopuszczali go do siebie i swoich sekretów z samej tylko ciekawości. Nie obciążony japońskim savoir vivre, pod pretekstem ignorancji i nieobycia pojawiał się wszędzie tam, gdzie innym nie wypadało. Rozgryzając zależności pomiędzy dziennikarzami, policją a mafią, Adelstein, niczym aktor, dojrzewał do roli życia; tematy, nad którymi pracował na przestrzeni dwunastu lat – od drobnych przestępstw po brutalne morderstwo – w końcu doprowadziły go do śledztwa, które przysporzyło mu międzynarodowej popularności.
Penetrując mroczne zaułki i dzielnice Tokio dziennikarz roztacza wizję miasta odrażającego; zepsutego, skorumpowanego, prawie że "cyberpunowego". Społeczeństwo stolicy można uznać za miniaturę społeczeństwa w ogóle, w oczach Adelsteina jest stygmatyzujące, rasistowskie, a nade wszystko szowinistyczne. To właśnie na krzywdzie kobiet – w moim odczuciu – skupia się ta książka. Autor opowiada o dziennikarce, która traci pracę za „nadgorliwą” obronę praw osób niepełnosprawnych; o opieszałości policji, która pozwoliła gwałcicielowi na skrzywdzenie ponad setki kobiet, nim został złapany; wreszcie – o cichym przyzwoleniu na nielegalną prostytucję – proceder eskalował do tego stopnia, że zainteresowała się nim Międzynarodowa Organizacja Pracy działająca z ramienia ONZ...
Choć największe trzęsienie ziemi w Japonii datuje się dopiero na rok 2011, można odnieść wrażenie, że ogromna fala zalała kraj w latach 90., obmywając ludzi z wszelkich cnót. Bo oto w największej metropolii rządzi yakuza, niemająca za wiele wspólnego z honorową organizacją, za którą miała się lata temu (opisaną w książce "Człowiek yakuzy. Sekrety japońskiego półświatka"); trwają zakrojone na międzynarodową skalę poszukiwania hostessy brytyjskiego pochodzenia Lucie Blackman, (sprawa, której finał przyprawia o dreszcze), zaś sekta Omu dokonuje ataku terrorystycznego w tokijskim metrze… Czytając „Podziemie” Murakamiego i „Tokyo Vice” Adelsteina – dwa reportaże dotyczące Japonii z tego samego okresu – wyraźnie widać, że kraj toczyła paskudna choroba. Moralne zepsucie, korupcja, opieszałość służb porządkowych rozrosły się do tego stopnia, że sam autor, prowadząc kolejne śledztwa, budując siatki informatorów, zgubił własną moralność! Podsumowując lata spędzone w Japonii, wyznał: „Na początku swej drogi byłem jednym z tych dobrych. Dziś nie wiem, czy nadal nim pozostałem”.
„Tokyo Vice” to kawał dobrego reportażu, lektura mocna, po której długo będziecie czuli się nieswojo.